Pierwotnie zamierzałem ukazać zdarzenia lat 1945 – 46 przez pryzmat relacji świadków polskich i niemieckich, a z czego zrezygnowałem, to niewątpliwie poruszony przeze mnie problem stanowić będzie przyczynek do podjęcia dokładnych badań nad historią polsko – niemieckiego współżycia, aż do wysiedlenia tych ostatnich z Bolkowa i okolicy. Zasadniczo ograniczyłem przestrzeń do obecnej gminy Bolków, która kojarzy się przeważnie z obszarem, gdzie działały od lutego do maja 1945 r. władze powiatowe[1].
Decyzja „wielkiej trójki” w sprawie uporządkowanego i humanitarnego transferu ludności niemieckiej z Polski zapadła w Poczdamie, co nie oznaczało wcale, że przemieszczanie się ludności niemieckiej, dobrowolne lub wymuszone, nie miało miejsca przed konferencją w Poczdamie. Początkowo przemieszczenia te przybrały charakter masowej ucieczki przed zbliżającą się Armią Czerwoną. W odniesieniu do obszaru obecnej gminy Bolków pierwsza fala cywilnych uciekinierów wystąpiła po 12 lutego 1945 r. [2], gdy Rosjanie zajęli Jawor i rozpoczęli ostrzał pobliskiej Roztoki, która jest oddalona już tylko o 12 – 15 km od Bolkowa. Przy okazji ewakuacji oddziału Służby Roboczej Rzeszy (Reichsarbeitsdienst), do którego dyspozycji stał dojeżdżający jeszcze do Bolkowa pociąg, miasto opuścili krewni i znajomi funkcjonariuszy RAD – u wszystkich stopni służbowych. Pociąg dotarł przez Pragę aż do północnej Frankonii, gdzie oddział został rozwiązany przez Amerykanów [3]. Pozostali, którzy zdecydowali się na ucieczkę, dotarli na obszar sąsiedniego powiatu kamiennogórskiego, by tam doczekać końca wojny i podobnie, jak ludność pozostała w Bolkowie, po raz pierwszy bezpośrednio zetknąć się z postępującymi na przód oddziałami radzieckimi. Mimo bezpośredniego sąsiedztwa frontu, wyczekiwanie na koniec wojny miało przedłużyć się dla mieszkańców miasta i okolicy do trzech miesięcy, podczas których Bolków, wprawdzie częściowo ewakuowany znów stał się siedzibą władz powiatowych.
W miejscowościach leżących wokół Bolkowa „syndrom Nemmersdorfu”[4] wprawił w ruch także mniejsze i większe grupy cywilnych uciekinierów. Zanim lokalny oddział RAD – u wykorzystał do ucieczki ostatni pociąg, który opuścił Bolków przed majem 1945 r., ewakuowano także pociągami ludność Wolbromka, głównie kobiety z dziećmi i starych ludzi, którym udało się dotrzeć do Bawarii [5]. Wkrótce potem ewakuowano pozostałych w wiosce ludzi, mężczyzn poniżej 60 roku życia wcielono do Volkssturm – u a innych przyjęto w leżącej po przeciwnej stronie miasta wiosce Wierzchosławice.
O Gorzanowicach wiadomo, że na przełomie stycznia i lutego 1945 r. opuściło miejscowość około 20 kobiet z dziećmi i jakaś grupa ludzi, którzy w wyniku bombardowań stracili swoje domy a tutaj znaleźli schronienie [6]. Stare Rochowice i Wiesau [7] także nie zostały w całości ewakuowane, gdyż nie chciano, aż do końca, rezygnować z osób zdolnych do pracy i obrony.
Historia ewakuacji sąsiedniej Płoniny jest znacznie bogatsza w zdarzenia, gdyż tutaj w miejscowym zamku Wilhelmsburg mieścił się aż do lutego wiejski obóz dziewcząt, po likwidacji którego ulokowano tu obóz przejściowy dla pochodzących z Górnego Śląska współpracowników wywiadu wojskowego. Na początku lutego 1945 r. urządzono w zamku szpital wojskowy, a 15 marca zakwaterował się w nim oddział wywiadowczy, do którego należeli także Rosjanie w mundurach Wehrmachtu. W kwietniu znalazł zamek zastosowanie jeszcze jako obóz szkoleniowo – wypoczynkowy dla żołnierzy, którzy opuścili go dopiero rankiem 8 maja 1945 r.
Druga fala uciekinierów przetoczyła się przez obecną gminę bolkowską w dniach 7 i 8 maja 1945 r. i podobnie jak w lutym przebiegała ze wschodu i północnego wschodu na południe i południowy zachód od Bolkowa, w kierunku Kamiennej Góry i dalej przez Sudety na obszar Czech. Mieszkańcy Sadów Górnych i Dolnych dotarli przez Stare Bogaczowice i Gostków do Trutnova w Czechach, gdzie Rosjanie ich zatrzymali i zmusili do powrotu[8]. Gorzanowice, gdy na pobliskich niemieckich pozycjach obronnych rankiem 8 maja eksplodowało kilka pocisków, opuściło wraz z żołnierzami kilka pozostających jeszcze we wsi rodzin, docierając tylko do oddalonej o kilka kilometrów Płoniny, która z kolei została ewakuowana wraz z wojskowym obozem szkoleniowo – wypoczynkowym i dotarła w okolice Cieplic.
Ewakuacja mieszkańców Wierzchosławic była nieporównywalnie utrudniona niż ewakuacja innych wsi gminny Bolków, gdyż przez wioskę prowadziła główna droga ucieczki oddziałów Wehrmachtu, a ponadto we wsi goszczono uciekinierów z wielu miejscowości tej części Śląska, która została zajęta przez wojska radzieckie do końca lutego 1945 r. utrudnienie to spowodowało, że duża część mieszkańców nie przyłączyła się do kolumny uciekinierów. Sąsiednia Półwieś, w tych krytycznych dla Niemców majowych dniach, zdobyła sobie niesławę przez zagadkowe zaginięcie zdeponowanych tu eksponatów Muzeum Regionalnego na zamku bolkowskim.
Po wygaśnięciu walk i zajęciu Pogórza Sudeckiego przez Armię Czerwoną niemieccy cywilni uciekinierzy wyszli z założenia, że po kapitulacji własnej armii teraz mogła już tylko nastąpić okupacja, z którą część gotowa była się pogodzić dla uratowania pozostawionej własności i zdecydowała o powrocie do rodzinnych wsi i miasteczek. Wcześniej mówiłem o przypadkach, w których Niemcy byli zmuszani przez Rosjan do powrotu do miejscowości wyjścia. Takie postępowanie można tłumaczyć faktem, że ostateczna decyzja o przyznaniu całości Dolnego Śląska Polsce miała dopiero zapaść na konferencji poczdamskiej. Dla stworzenia warunków do pobłażliwego traktowania przez okupantów, powracająca ludność wyrażała swą „sympatię” dla czerwonoarmistów, zdobiąc swoje wozy czerwonymi flagami [9]. Czy wywarło to pożądany skutek, mięli się już wkrótce przekonać.
Inną grupą uciekinierów obok tych, którzy uciekli ale podjęli decyzję o powrocie, była grupa desperatów, którzy „przedsięwzięli ucieczkę wewnętrzną” – samobójstwo (Selbsmord lub Freitod) [10]. Takie „przedsięwzięcie” było wówczas powszechnie akceptowane. Motorem był głównie bezgraniczny strach przed bezwzględnym i dzikim wrogiem. Szczególnie funkcjonariusze partyjni, żołnierze Wehrmachtu, właściciele majątków ziemskich i fabryk woleli śmierć niż kontakt z Rosjanami. Wielu decydowało się na samobójstwo już po pierwszym kontakcie z wrogiem w przeświadczeniu, że lepsza śmierć niż życie w ciągłym strachu i poniżeniu.
Analizując wspomnienia byłych mieszkańców obecnej gminy bolkowskiej można się doliczyć tylko w samym Bolkowie 7 przypadków [11], których motywy nie zostały bliżej wspomniane. Inaczej było z pewnym mieszkańcem Płoniny, którego żona zginęła w niejasnych okolicznościach [12]. Natomiast można domyśleć się motywu samobójczej śmierci pewnej mieszkanki Starych Rochowic [13], podobnie jak wiele setek wszędzie tam, gdzie pojawił się żołnierz Armii Czerwonej. W Jastrowcu stwierdzono jeden przypadek, choć niewątpliwie przykry, ale sam w sobie bardzo intrygujący. Autor pamiętnika relacjonuje o tym następująco: „Okazją do tego było znalezienie 3 trupów, które Polacy zarekwirowali dla siebie, jakkolwiek chodziło o poległych Rosjan, którzy w ogrodzie, gdzie je znaleziono, zostali pogrzebani przez właścicieli, którzy powrócili. (…) Okazało się, że ci Rosjanie mieli przy sobie wszystko to, co w ostatnich godzinach życia wspólnie zrabowali. Właściciel posesji, na której się to wydarzyło, wolał rozstać się z życiem, odmawiając sobie nieuchronnie zbliżających się męczarni” [14]. Równie mocno umotywowanym przypadkiem była samobójcza śmierć pewnego mieszkańca Pastewnika, który przysłuchując się przez ścianę, jak Rosjanie obchodzą się z jego sąsiadem, powiesił się w pobliskiej cmentarnej kaplicy. W Pastewniku odnotowano ponadto 2 dalsze przypadki samobójstwa [15].
Nieprzypadkowymi ofiarami czerwonoarmistów były najczęściej kobiety, dzieci i starcy powyżej 65 roku życia, na których dopuszczali się gwałtów, grabieży i egzekucji. Przy czym nie były to przypadki odosobnione, ktore można byłoby wytłumaczyć rozluźnieniem dyscypliny, należy pamiętać przecież, że żołnierze Armii Czerwonej byli systematycznie i konsekwentnie wychowywani w nienawiści do Niemców [16]. Czy z nienawiści tej Rosjanie gwałcili kobiety, to niewątpliwie „sprawa problematyczna”, jakkolwiek przybierały te gwałty okrutne formy, będące często przyczyną śmierci ofiar, bądź pozostawiały w ich psychice trwałe ślady. W obecnej gminie Bolków stwierdzono dziesiątki takich „aktów nienawiści” Armii Czerwonej z tamtego okresu. Jedyną miejscowością, gdzie nie zgłoszono gwałtu na kobiecie, były Wierzchosławice [17]. Z Pastewnika na przytoczenie zasługuje jeden dość osobliwy przypadek, w którym „… pewna młoda kobieta po wielokrotnym gwałcie doznała ataku serca, gdy oblano ją zimną wodą” [18]. Najczęściej stosowanym sposobem uniknięcia gwałtu, relacjonowanym w niemieckich pamiętnikach, było szukanie schronienia w stodołach, co być może wynikało z romantycznej natury niemieckich kobiet, a odpowiadało na pewno upodobaniu do prostoty i zapachu świeżego siana rosyjskiego żołnierza.
Armia Czerwona była zagrożeniem nie tylko dla kobiet podbitego narodu niemieckiego. Również mężczyźni, którzy wpadli w ręce Rosjan, musieli być w każdej chwili przygotowani na śmierć, której okoliczności bywały różne. Po trwających wiele godzin przesłuchaniach w willi Mäuera w Sadach Górnych [19], gdzie zainstalowali się Rosjanie, zastrzelono 2 mężczyzn i 4 kobiety. W tej samej wsi „upojony zwycięstwem” czerwonoarmista, strzelając na wiwat, zastrzelił małe dziecko[20]. W Starych Rochowicach, tym razem Milicja Obywatelska pod zarzutem posiadania broni pobiło 3 mężczyzn, którzy „… zamęczeni prawie na śmierć, mając otwarte rany, potrzebowali pół dnia, aby dotrzeć do swoich domów we wsi” [21]. W relacjach podana jest ogólna liczba 7 osób, które w podobnych działaniach postradało tutaj życie. W Świdniku zamordowano przewodniczącego tejże wsi i jej sekretarza oraz miejscowego rzeźnika [22]. W Nagórniku zastrzelono jedną, pochodzącą z Figlowa kobietę. W Jastrowcu zastrzelono inną kobietę, która przez otwarte okno przyglądała się rabunkowi żołnierzy radzieckich [23]. Tutaj zastrzelono przewodniczącego lokalnego urzędu, który chciał uchronić swoją żonę przed gwałtem. Przy podobnej próbie pewien mężczyzna z Pastewnika został zabity strzałem w tył głowy [24].
W porównaniu z gwałtami albo masowymi egzekucjami rabunek nie wydaje się tak okrutny, choć przerażać może jego skala. Można przypuszczać, że plądrowanie mieszkań było z góry zaplanowane przez dowództwo radzieckie [25], które nie było na pewno inicjatorem akcji mającej na celu zwalczanie konkurencji, co w relacji z Nagórnika przedstawia się następująco: „Do jesieni 1945 r. Polacy i Rosjanie plądrowali wspólnie, potem został urządzony przez Rosjan u Martina Emmericha swego rodzaju kołchoz, w którym musieli pracować Niemcy. W nocy ustawiano straże przeciwko przychodzącym z sąsiedztwa szabrownikom, którzy byli przez Rosjan przepędzani. Rozwiązanie kołchozu nastąpiło wiosną 1946 r. i mogli dopiero Polacy wejść do wioski” [26]; „Każdego dnia zdarzały się nadużycia Polaków w wyniku nieustających wypraw rabunkowych, w których mieszkańcy, gdy otwierali drzwi domów, byli bici kolbami karabinów” [27]. „Rutynowe” plądrowanie, choć posiadające pewne cechy wyjątkowości, miało miejsce w Pastewniku, gdzie pewien rosyjski oficer, poświęcając się z wielkim oddaniem zyskownemu „rabunkowemu interesowi”, natknął się na pewne odznaczenie [28], uznając, że jest to odznaka partyjna, pobił jej właścicielkę [29].
Inną planową akcją była deportacja Niemców do pracy głównie w głębi ZSRR. Początkowo umieszczano ich w obozach przejściowych, gdzie poddawano przesłuchiwaniu prowadzonemu zwykle przez NKWD, które niemal w każdym wypadku kończyło się „udowodnieniem winy” i zsyłką [30]. O wypełnienie „normy kontyngentu” zatroszczono się także w Bolkowie i okolicy. W pierwszej kolejności deportowano czołowych działaczy organizacji społecznych i przedstawicieli administracji lokalnej. Dla wielu wywózka kończyła się zwykle śmiercią. Przewodniczący powiatowej organizacji chłopskiej, Uber, zmarł w niewoli [31]. W Wolbromku w wyniku niemieckich denuncjacji wywieziono 7 mężczyzn, z których tylko jednemu udało się – podczas transportu – uciec, inny wrócił po 10 latach niewoli i przymusowych robotach, pozostałych uznano za zaginionych. Mniej skłonni do wydawania swoich współobywateli byli mieszkańcy Schönthälchen [32] i Świn, gdzie nie odnotowano żadnych denuncjacji, a wcześniejsi „przeciwnicy” narodowo – socjalistycznego reżimu skutecznie chronili teraz burmistrza i przewodniczącego lokalnego urzędu, Volkmanna, który pozostawał w spokoju aż do wydalenia [33]. W Starych Rochowicach z inicjatywy niemieckiego sołtysa, który swoją nominację zawdzięczał Rosjanom, odtransportowano 2 kobiety. W Płoninie deportowano burmistrza Klosego wraz z pewnym mieszkańcem Świdnika i braćmi Baumgarth. Dwaj ostatni zaginęli gdzieś w rosyjskiej niewoli [34]. Półwieś odnotowała jeden przypadek wywiezienia, mianowicie chodziło o właściciela majątku rycerskiego, dr Rulffesa [35], który szczęśliwie powrócił z niewoli.
Kolejnym równie tragicznym etapem wypędzenia, jak majowa ucieczka i okres bezpośrednio po niej następujący, był okres życia Niemców pod rządami radziecko – polskimi. Historycy dowodzą, że grupa ludności, która zdecydowała się na ucieczkę przed Armią Czerwoną, wybrała znacznie lepszy los niż część Niemców pozostałych w swoich domostwach, którzy przez władze administracyjne radziecko – polskie zostali zdegradowani do roli niewolników, odmawiając im podstawowych praw, ochrony i opieki [36]. W Bolkowie sytuację Niemców komplikował dodatkowo fakt, że tuż w pobliżu miasta znajdował się obóz pracy, w którym w pierwszych miesiącach po wyzwoleniu ciągle przebywali więźniowie ze Wschodu, oczekujący na powrót do domów. O ich postępowaniu wobec Niemców wiadomo, że „… było różnorodne, z jednej strony nikczemne oszczerstwa ich wcześniejszych służbowych zwierzchników, a z drugiej – energiczna akcja na rzecz ich dotychczasowych pracodawców i ich rodzin” [37]. Taka ocena zdradza niewątpliwie „obiektywizm” niemieckiego postrzegania polskiego robotnika przymusowego, choć określenia w niej zastosowane są raczej paradoksalne. W podobnym tonie brzmi narzekanie Niemców, że „… wtedy żaden Czerwony Krzyż, żadna międzynarodowa organizacja, żadna policja i żaden sąd nie były w stanie zatroszczyć się o te sprawy (ochronę prawną – przyp. mój), był to stan absolutnego bezprawia wobec wszystkich Niemców” [38]. 1 maja 1946 r. ukazał się w Jastrowcu afisz, wzywający do zemsty na Niemcach na ten dzień, zapewniający jednocześnie bezkarność wszystkim tym, którzy wezwanie zamieniliby w czyn [39].
Dolnośląskie „marsze ku czci Adolfa Hitlera” były specyficzną formą napiętnowania ludności niemieckiej. Znalazły zastosowanie również w obecnej gminie Bolków. Ludzi z całej okolicy, nie wyłączając słabych, chorych i dzieci, pędzono kilometrami. Marsze te organizowane były głównie w jednym celu: aby tym lepiej móc plądrować opuszczone domy, które i tak prawie świeciły już pustką po wcześniejszych kradzieżach dokonanych przez Rosjan. Sami uczestnicy wspominają, że „… wypędzono już w pierwszych tygodniach po zajęciu miasta z domów i zmuszono do „marszu ku czci Adolfa Hitlera”, który prowadził aż w okolice Karpnik. Tam polska straż kazała stanąć kolumnie marszowej po prostu na drodze i zniknęła” [40]. Z Karpnik po jednodniowym odpoczynku Niemcy wyruszyli bocznymi drogami znów do Bolkowa. Gdy wreszcie po dwóch dniach powrócili, reszta z ich już wcześniej zredukowanego dobytku została ostatecznie zagrabiona [41]. Po tej pierwszej próbie wypędzenia niemieckich mieszkańców Bolkowa, która, choć zakończyła się niepowodzeniem, dała pewne korzyści jej inicjatorom, nastąpiła druga jeszcze późnym latem 1945 r. Dotknęła ona zwłaszcza rodziny ewangelickie, które dotarły do Jawora. Bardziej odważni raz jeszcze wrócili do Bolkowa, ale zastali już zakwaterowanych w swoich mieszkaniach Polaków [42].
Na konferencji poczdamskiej mocarstwa zachodnie postanowiły, że wysiedlenie Niemców z Europy Środkowo – Wschodniej przebiegać miało w sposób uporządkowany i humanitarny, podczas gdy wysiedlonym dawano na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy od 10 do 30 minut [43]. W panice, która w takich okolicznościach zwykle ogarniała ludzi, zapominano o żywności, najpotrzebniejszych przedmiotach, niezbędnych w długiej tułaczce, a zabierano przeważnie to, co w danej chwili nawinęło się pod rękę. W obecnej gminie Bolków legalne transfery rozpoczęły się, jak wszędzie na tzw. „ziemiach odzyskanych”, w 1946 r. Zsamego Bolkowa pierwszy transport wyruszył 25 lipca. Poinformowani dzień wcześniej przez MO Niemcy o terminie i trybie przeprowadzenia wysiedlenia, mieli obowiązek zgromadzić się przed wspólnym marszem do Jawora na określonej ulicy, skąd kierowano ich dalej [44]. Można było zabrać tylko to, co zdołano zapakować na ręczne wózki. Do Jawora doprowadzano kolumnę pod strażą milicji; dla chorych przekazano do dyspozycji zaprzęg konny. Na miejscu zgromadzono ich na dziedzińcu jednej ze szkół w pobliżu dworca, gdzie pod gołym niebem oczekiwali na pociąg. Zanim jednak pociąg został podstawiony minęło kilka dni. Podczas których bagaże byłych Bolkowian zostały skrupulatnie „przesortowane”, a rzeczy im zbędne, w mniemaniu strażników, zostały „zarekwirowane”. Łącznie w pierwszym transporcie z Ziemi Bolkowskiej dotarło 2000 osób w okolice Maria Veen, gdzie rozdzielono ich na pojedyncze miejscowości powiatu Borken i Bucholt [45].
Drugi transport z początku października 1946 r. objął 2154 osoby z Bolkowa i części powiatu górnego. Przebiegał podobnie jak pierwszy, ale tym razem dotarł do Marientalu koło Brunszwika, gdzie został rozdzielony na miasto i okoliczne wioski, przy czym część trafiła do Hannoveru. Ostatni, trzeci transport z listopada 1946 r. pozostał w radzieckiej strefie okupacyjnej, koło Lipska w Saksonii [46]. W Bolkowie majster Böhme z miejscowego zakładu przędzalniczego z niemiecką stałą kadrą, która pomagała Polakom uruchomić ponownie zakład, który w latach wojny przestawiony był na produkcję wojskową. Böhme zmarł w Bolkowie, a jego niemieccy współpracownicy dopiero po kilku latach opuścili miasto [47].
Na długo przed pierwszym transportem ludności niemieckiej z Bolkowa nastąpiło już 23 stycznia 1946 r. wysiedlenie mieszkańców Wolbromka, który ów fakt relacjonują następująco: „… W pewną lodowatą noc, zerwani ze snu mieszkańcy musieli w krótkim czasie przygotować się do marszu, choć resztę nocy spędzili stłoczeni w sali gospody „zum Deutschen Reich”. Następnego dnia pojechali w wozach skrzyniowych do Jawora i musieli tam w opuszczonych, częściowo zbombardowanych i splądrowanych mieszkaniach, aż do lipca tego samego roku martwić się o przetrwanie” [48]. 23 lipca odtransportowano ich wspólnie z mieszkańcami Jawora na teren powiatu Höxter w Westfalii. Pozostali mieszkańcy Wolbromka podążyli razem z Bolkowianami w ich pierwszym transporcie do Borken, Bucholt i Werth w Westfalii.
Natomiast transport mieszkańców z Sadów Górnych dotarł 3 sierpnia 1946 r. do brytyjskiej strefy okupacyjnej i został mu przydzielony powiat Halle i Lippstadt w Westfalii, podczas gdy mieszkańcy Sadów Dolnych zostali osadzeni w Velbert i Wülfrat w Nadrenii [49].
Większość mieszkańców Gorzanowic – około 100 osób – musiało opuścić swoją rodzinną wieś 23 lipca 1946 r. razem z mieszkańcami Świn i Wolbromka i podążyła pieszo do Jawora, skąd dotarła do Brakel w Westfalii. W drugim, jesiennym transferze do Brunszwika dotarło 40 pozostałych mieszkańców Gorzanowic, z których część ze względów pokrewieństwa przeniosła się w późniejszym czasie do radzieckiej strefy okupacyjnej [50].
W czerwcu 1946 r. rozpoczął się transfer ludności ze Starych Rochowic, z którego około 200 osób dotarło w okolice Borken. Za nimi podążyło 30 września około 250 osób do Brunszwika. Trzeci i ostatni zarazem transport ze Starych Rochowic i Wiesau wyruszył, znów z około 200 osobami w czerwcu 1947 r. do strefy radzieckiej [51].
Usuwanie Niemców z Płoniny rozpoczęło się 26 lipca 1946 r., wyznaczono dla nich okolice Lethmate i Steinhagen w strefie brytyjskiej. Drugi transfer z października 1946 r. pozostał w radzieckiej strefie. W Płoninie odnotowano wyjątkowy wypadek optowania za Polską, który dotyczył lokalnego dróżnika, Gustawa Weiβa, z rodziną [52]. Podobny przypadek miał miejsce w Sadach Górnych, gdzie jeden z synów właściciela rzeźni, Erich Prowosnik, zdecydował się na małżeństwo z Polką [53].
Także dla Wierzchosławic, Półwsi i Nagórnika transfery odbywały się w trzech etapach. 23 lipca 1946 r. zostało skierowanych około 600 osób z tych wsi przez Jawor w okolice Höxter. Następny transfer z 30 września trafił do Brunszwika. Już analogicznie do wcześniej wymienionych miejscowości, trzeci transport pozostał w strefie radzieckiej. W Wierzchosławicach pozostało około 30 Niemców, którzy przez jakiś czas pracowali w rolnictwie, a w późniejszym czasie zostali także wydaleni [54].
Mieszkańców Jastrowca osadzono w środkowej Westfalii[55]. Pastewnik, przez obóz przejściowy w Siegen, został rozdzielony na miejscowości Massen, Langschede, Dellwig, Altendorf, Bergkamen i Rhynern. Pozostałych mieszkańców Pastewnika doprowadzono jesienią 1946 r. do strefy radzieckiej[56].
Rok 1947 zamknął w zasadzie fazę systematycznych transferów ludności niemieckiej z obecnej gminy Bolków. Próba odpowiedzi na pytanie, ilu Niemców znajdowało się w Bolkowie i okolicy [57] w chwili, gdy przy konferencyjnych stołach w Poczdamie zasiedli przedstawiciele wielkich mocarstw, by stworzyć nowy ład w Europie, jest niezwykle trudna. Właściwie brak jest danych na ten temat w chwili, gdy wojna dobiegała do końca i przenosiła się na ziemie wschodnie III Rzeszy, nikt nie prowadził statystyk i nikt nie liczył ofiar. Gdy jednak chodzi o ustalenie absolutnej liczby osób pochodzenia niemieckiego poddanej akcji wysiedleńczej z okolic Bolkowa i samego miasta, można , poddając dokładnej analizie odpowiednie rubryki „Bote aus dem schlesischen Burgenland” [58], gdzie dokładnie sami wysiedleńcy opowiadają o swoim losie. W publikacjach polskich [59], tylko w odniesieniu do Jawora, który był punktem zbornym dla mieszkańców ówczesnego powiatu bolkowskiego, liczbę tę ustalono na 35 292 osoby, przy czym do sierpnia 1946 r. w 11 transportach wysiedlono 19 250 Niemców [60]. Od grudnia tego samego roku odjechało dalszych 6 transportów z 10 511 osobami [61]. Do 15 stycznia 1948 r. pozostawało jeszcze w powiecie jaworskim, do którego należała wtedy gmina bolkowska, 890 Niemców [62].
Gruntowne zbadanie problemu wysiedleń, tylko dla obecnej gminy Bolków, wymaga długotrwałych badań i na pewno mogłoby być tematem pracy magisterskiej. Pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że wobec postępującego zmniejszania się liczby osób, Polaków, którzy zamieszkali po wojnie dziś także moje rodzinne strony, a których relacje w pewnym stopniu mogłyby zobiektywizować do tej pory jednostronną narrację niemieckich pamiętników, znajdzie się ktoś, kto podejmie trud takich badań. Moja powyższa praca jest niewątpliwie nie tylko próbą przybliżenia współczesnym mieszkańcom niemieckiej tragedii tamtych dni, ale stanowić może także impuls do głębszej analizy tematu wysiedlenia „stąd do Niemiec”.
[1] Bolków był powiatem w latach 1818 – 1932, a od 1934 r. stanowił część powiatu jaworskiego. Gdy Jawor został zajęty 12 lutego 1945 r., władze powiatowe ewakuowały się do Bolkowa.
[2] Herbert Schwinge, Wie war es vor 50 Jahren in Bolkenhain ? Wir erinnern uns, [w:] 14 Bundesheimattreffen der Bolkenhainer in Borken, 22 und 23 Mai 1995, s. 9.
[3] Vertreibung, [w:] Neue Bolkenhainer Heimat – Blätter, 7/1976, s. 19.
[4] Maria Podlasek, op. cit., s. 68.
[5] Vertreibung, op. cit., s. 31.
[6] Ibidem, s. 33.
[7] Wiesau, to nazwa własna, która już dziś nie funkcjonuje a określa pierwsze zabudowania Starych Rochowic, gdzie występuje zdrój św. Jadwigi.
[8] Vertreibung, op. cit., s. 37.
[9] Auszüge nach Tagebuch – Aufzeichnungen von Hans Graf von Hoyos, [w:] Neue Bolkenhainer Heimat – Blätter, 15/1980, s. 66.
[10] M. Podlasek, op. cit., s. 95.
[11] Vertreibung, op. cit., s. 26.
[12] Ibidem, s. 37.
[13] Ibidem, s. 37.
[14] Ibidem.
[15] Ibidem, s. 43 – 44.
[16] M. Podlasek, op. cit., s. 97.
[17] Vertreibung, op. cit., s. 38.
[18] Ibidem, s. 45.
[19] Do dziś wspomniana willa stanowi perłę w architekturze wsi.
[20] Vertreibung, op. cit., s. 32.
[21] Ibidem, s. 36.
[22] Ibidem, s. 38.
[23] Ibidem, s. 43.
[24] Ibidem, s. 45.
[25] M. Podlasek, op. cit., s. 115.
[26] Vertreibung, op. cit., s. 39.
[27] Ibidem, s. 43.
[28] Prawdopodobnie chodziło o niemieckie odznaczenie nadawane w III Rzeszy matkom, posiadającym liczne potomstwo – Mutterkreuz.
[29] M. Podlasek, op. cit., s. 119.
[30] Vertreibung, op. cit., s. 25.
[31] Ibidem, s. 25.
[32] Schönthelchen, to nazwa własna już dziś nie istniejąca, a określająca obszar w Bolkowie wzdłuż obecnych ulic Sienkiewicza, Kolejowej i Republikańskiej.
[33] Vertreibung, op. cit., s. 33.
[34] Ibidem, s. 37 – 38.
[35] Ibidem, s. 38.
[36] M. Podlasek, op. cit., s. 123; oraz Vertreibung, op. cit., s. 24.
[37] Vertreibung, op. cit., s. 25.
[38] Ibidem, s. 39.
[39] Ibidem, s. 43.
[40] Ibidem, s. 24.
[41] Herbert Schwinge, op. cit., s. 10.
[42] Ibidem, s. 10.
[43] M. Podlasek, op. cit., s. 157.
[44] H. Schwinge, op. cit., s. 10.
[45] Ibidem, s. 11; oraz Vertreibung, op. cit. , s. 24.
[46] H. Schwinge, op. cit., s. 11.
[47] Ibidem, s. 11; oraz Vertreibung, op. cit., s. 25.
[48] Vertreibung, op. cit., s. 31.
[49] Ibidem, s. 33.
[50] Ibidem, s. 36.
[51] Ibidem, s. 37.
[52] Ibidem, s. 38.
[53] Synowie Ericha Prowosnika w latach 80. wyjechali do Niemiec.
[54] Vertreibung, s. 41.
[55] Ibidem, s. 42.
[56] Ibidem, s. 45.
[57] W roku 1939 liczba mieszkańców Bolkowa wynosiła około 5000 osób.
[58] Miesięcznik ten ukazuje się od 1952 r. do dziś.
[59] Bronisław Pasierb, op. cit., s. 133.
[60] Ibidem, s. 134.
[61] Ibidem, s. 136.
[62] Ibidem, s. 138.
Pełen tytuł:
Koegzystencja ludności polskiej i niemieckiej
w okresie od maja 1945 do października 1946
w relacjach niemieckich mieszkańców byłego powiatu bolkowskiego.
Roman Sadowski